Wosińska
Miło przyznać się po latach do pomyłki. Agnieszkę Wosińską, aktorkę, która zaangażowała się do Dramatycznego na początku lat 90., uważałem przez wiele sezonów za pozbawioną talentu. Opisywałem ją długo w kategoriach wieszaka na coraz to nowe kostiumy, który przesuwali po scenie coraz to nowi reżyserzy. Mało kto dziś pamięta te tytuły: "Szaleństwo Jerzego III" z Markiem Walczewskim, "Magia grzechu" Calderona w reżyserii Tadeusza Słobodzianka, "Ptaszek zielonopióry" Piotra Cieplaka według Gozziego - w każdym z tych spektakli Wosińska obnosiła po scenie coraz odważniejsze kreacje: a to XVII-wieczną suknię, a to bieliznę z seks-shopu, a to fantazyjnie poskręcane rury kanalizacyjne. Zamiast współczuć Bogu ducha winnej artystce, która padła ofiarą chorej wyobraźni inscenizatorów, dworowałem sobie z niej, ile wlezie. Późniejsza kariera Wosińskiej również nie budziła specjalnego zainteresowania - aktorka zagrała co prawda w niezłych "Pokojówkach" w reżyserii Andrzeja Domalika, gdzie stworzyła postać Claire, twardej i bezwzględnej kobiety ukrytej w skórze potulnej służącej. Potem widziałem ją jeszcze na wrocławskim festiwalu piosenki aktorskiej, gdzie ciekawie interpretowała piosenkę Pawła Mykietyna do "Ballad z makaty" Mirona Białoszewskiego, za co dostała nawet nagrodę. Ale na co dzień grywała ogony, czasem w wielkich przedstawieniach - jak "Wymazywanie" Lupy - czasem w fatalnych - jak "Opera żebracza" Havla - i trudno było zweryfikować opinię. Dzisiaj mam przyjemność poinformować czytelników, że wieszak poszedł w odstawkę, narodziła się gwiazda. Spektakl, który zmienił mój pogląd na Wosińską, nosi pretensjonalny tytuł "Pamięć wody" i nie należy do największych osiągnięć reżyser Agnieszki Glińskiej. Po części odpowiedzialność ponosi autorka Shelagh Stephenson, która chciała w swojej sztuce zmieścić zbyt wiele: i nawiązanie do "Trzech sióstr" Czechowa, i ducha Matki, który plącze się między trzema córkami, które przyjechały na pogrzeb, i pseudonaukowe rozważania o wodzie, która jakoby zapisuje wszystkie substancje, z jakimi weszła w kontakt, co ją ponoć zbliża do ludzkiej pamięci. Winna jest także sama reżyser, która nie miała odwagi wrzucić do kosza tej metafizyki na poziomie horoskopów w kobiecym piśmie. Mimo to przedstawienie na kameralnej scenie Dramatycznego ogląda się z zapartym tchem, a przyczyną tego jest przede wszystkim aktorstwo Wosińskiej.
Gra ona najstarszą z sióstr Mary, lekarkę, która twardo i zdecydowanie idzie przez życie. Pod tą maską kryje się jednak osobowość dziewczyny boleśnie skrzywdzonej w dzieciństwie. Nie dowiadujemy się, co właściwie się stało, ale dla Mary pogrzeb matki jest powrotem do dręczącej przeszłości, od której nie może się wyzwolić. Jest to także pretekst do spojrzenia na własne życie - związana z żonatym mężczyzną toleruje jego niezdecydowanie i egoizm. Jej partner reaguje histerycznie na wiadomość o ciąży, nie chce się rozwieść, zasłaniając się rzekomą chorobą żony, która tymczasem ma się najzupełniej dobrze. Mary po kolei zdziera ze swego życia kolejne zasłony kłamstwa, by w końcu odkryć, że musi wszystko zbudować od nowa.
Jak to robi Wosińska? Nie gra znużonej życiem kobiety w średnim wieku, której nic już nie czeka. Gra silną, dojrzałą kobietę, która mimo wszelkich przeciwności walczy o szczęście. Kiedy siostry są zapatrzone w przeszłość, w swe nieudane romanse, ona jedna troszczy się o przyszłość. I dlatego jej dramat jest najbardziej przejmujący - odkrywa bowiem, że przyszłości nie ma i wszystko trzeba budować od nowa. Kiedy patrzy na swego partnera (Piotr Bajor) przestraszonego, że będzie ojcem, gdy robi awanturę najmłodszej siostrze Catharinie (Jolanta Fraszyńska), która ratunku szuka w prochach, kiedy obserwuje pijaną Teresę (Agnieszka Pilaszewska), pełną pretensji do wszystkich za nieudane życie, jest jak żywy akt oskarżenia. Wosińska gra z wielkim uczuciem dramat świadomości, kiedy nadzieje, które pokładało się w bliskich, idą w proch i po życiu zostaje pusta, spalona ziemia. Porażka w teatrze jest wtedy tylko ciekawa, gdy poprzedzają walka. Wosińska umie walczyć i nie poddaje się. Najlepszym momentem spektaklu jest scena, w której pijane siostry odreagowują stres, przebierając się w okropne ciuchy matki, jakby chciały śmiechem zabić swoje lęki. Wosińska znowu obnosi po scenie sukienki, ale tym razem ta rewia mody ma wielki sens. Chciałbym zobaczyć tę aktorkę w kolejnych, równie udanych przebraniach.